Tuesday, April 8, 2008

Nanning 1

Kontynuacja wpisu Nanning 0.

Ostatnie 3 dni - od soboty rano do poniedziałku wieczorem - spędziliśmy w chińskim mieście Nanning, stolicy prowincji Guangxi. Celem wizyty było pobieżne rzucenie okiem na Chiny - państwo będące przedmiotem tak licznych dyskusji, komentarzy i kontrowersji. Od początku chcemy zaznaczyć, że nie jesteśmy ekspertami w kwestiach chińskich; umieszczamy na blogu jedynie to, co udało nam się zaobserwować przy tak krótkim czasie pobytu w pewnym mieście, stolicy przygranicznej prowincji. Mamy świadomość faktu, iż Chiny są państwem rozległym i wewnętrznie zróżnicowanym; poniższy opis należy więc traktować raczej podobnie do refleksji turysty na temat Polski na podstawie trzydniowej wizyty w Lublinie :)

Przyjazd

Na dworzec w Hanoi dojechaliśmy w piątek o 17:30. Nie było jasne, z którego dworca (a wchodziły w grę dwa, oddalone o 15 minut drogi na piechotę) pociąg rusza. W końcu Grażyna dogadała się po wietnamsku z jakimś pracownikiem kolei, że z obydwu. Poszliśmy do dworca głównego, po pokazaniu biletu ktoś nas zaprowadził do właściwego pociągu i przedziału. Ponieważ stał i sprawiał wrażenie, że czegoś oczekuje - daliśmy mu 20.000đ (3zł). Przedział okazał się być znacznie wygodniejszy, niż się spodziewaliśmy. Był bardziej komfortowy niż wagony sypialne w Polsce, które mają trzy łóżka na jednej ścianie, co powoduje, że nie da się siedzieć na dolnych łóżkach (jeżeli środkowe jest nieskładalne, a to zdarza się często). Ponadto pociąg był znacznie czystszy niż np. ten kursujący na trasie Warszawa - Budapeszt. Przedział dzieliliśmy z dwojgiem turystów: Szwajcarem z Zurychu i Włochem z Triestu.

Pociąg ruszył o 18:30. Około północy dojechaliśmy do Đồng Đăng, gdzie zmienialiśmy pociąg. Przy okazji odbyła się wietnamska kontrola paszportowa. Nie mieliśmy karteczek wjazdowych - ja swojej nie dostałem przylatując z Malezji, ale nie był to problem - dostaliśmy nową i złożyliśmy je razem z paszportami. Celnicy trochę porozmawiali z Grażyną - zaciekawiło ich widocznie, że biała potrafi mówić po wietnamsku. Całość zajęła nam jakieś 30 min, po czym wsiedliśmy do drugiego pociągu, który jechał do Pekinu.
Chiński wagon

Poszliśmy spać, ale po jakimś czasie pociąg się zatrzymał i przyszła do nas chińska celniczka prosząc po angielsku o paszporty. Dwie godziny później nam je oddała, po kolejnej pół godzinie pociąg ruszył. Nie wiem, co zajęło im tak wiele czasu. Pasażerów było ze trzydziestu, przynajmniej tyle widzieliśmy w Đồng Đăng. Grażyna żartowała, że wszystkich google'ają, znajdą logo Free Tibet na blogu i nas nie wpuszczą. To było nasze pierwsze zetknięcie z powolnością i skrupulatnością chińskiej biurokracji.

O 6:50 dojechaliśmy do Nanning. Udaliśmy się do kas kupić bilet powrotny, ale można było płacić tylko w juanach, których nie mieliśmy (w dwóch kantorach w Hanoi nie było możliwości takiej wymiany). Naszą uwagę zwrócił jednak fakt, że na okienku były podane godziny otwarcia! Udaliśmy się w kierunku hotelu.
Dworzec główny


Hotel

Wybór 3-gwiazdkowego hotelu Wanxing był dobrym pomysłem. Mieliśmy pewne problemy z trafieniem, ale w końcu się udało dzięki wypatrzeniu neonu z pierwszym chińskim znaczkiem nazwy hotelu. Recepcjonista potrafił do pewnego stopnia mówić po angielsku (aczkolwiek słowo "church" rozumiał jako "charge", więc darowaliśmy sobie pytanie o kościoły). Spisał oczywiście nasze dane z paszportów. Zapłaciliśmy 70$ za dwie noce za pokój business deluxe. Muszę przyznać, że nigdy nie nocowałem w tak luksusowym pokoju. Na ścianie płaski telewizor, oprócz tego komputer.

Ładna łazienka, choć dużą ilość szkła powodowała, że nawet z pokoju można było się domyślić czym się zajmuje osoba w łazience.

Ponadto lodówka z napojami i dużo innych rzeczy, np. golarki, które można wykorzystać, choć trzeba potem za nie zapłacić przy wymeldowaniu się. Najbardziej nam się podobał olejek "man joy sex oil" za ¥10. Żeby nie było wątpliwości co do zastosowania - na okładce widniała fotografia nagiego mężczyzny. Ciekawy jestem, czy informacja, że dwoje biznesmenów zużyło ten właśnie preparat zostaje w hotelu.


Cenzura internetu

Nie mogłem nie wykorzystać okazji, że mam w pokoju komputer z dostępem do internetu i nie sprawdzić jaka działa Wielki Chiński Firewall. Okazał się być zdecydowanie skuteczniejszy niż jego wietnamski odpowiednik. W Hanoi jeśli jakaś strona nie pokazywała się - wystarczyło znaleźć ją przez google'a i wybrać pobranie kopii z cache'a. W Chinach ta sztuczka nie zadziałała. Co więcej, po każdej próbie wejścia na stronę, która została zablokowana - na kilka minut pozbawiany byłem możliwości wejścia też na inne strony. Utrudniało to wynajdowanie stron, które nie są blokowane. Próbowałem używać proxy, ale ciężko było znaleźć takie, które w ogóle działało. A nawet wtedy - próba dostępu do zakazanych stron w rodzaju www.tibet.org czy http://en.wikipedia.org/wiki/Tibet kończyła się blokadą na kilka minut dostępu przez proxy do innych stron, choć dostęp bezpośredni nie był odcinany. Sposobem na obejście firewalla było użycie webproxy takiego jak http://plzdontblock.us , gdzie wpisywało się adres strony, która się wyświetlała. Działało to jednak zdecydowanie wolniej niż bezpośredni dostęp.

Miasto

Miasto Nanning nie należy do czołówki chińskich miast pod względem wielkości czy rozwoju (to dopiero 116 miasto w Chinach pod wzgledem udzialu w wytwarzaniu PKB), a mimo to jest znacznie bardziej nowoczesne - rozwinięte - miejskie niż Hanoi. W zasadzie trudno o tego rodzaju porównania. Nanning to miasto pełne wieżowców, nowoczesnych centrów handlowych, wieczorami rozbłyska neonami i prawdziwie wielkomiejskim oświetleniem. W sobote po godzinie 23 centrum miasta żyje, pełno jest przechadzających się mlodych ludzi, takze par trzymajacych się za ręce (więcej nawet jest par mieszanych niż męsko-męskich czy damsko-damskich) czy przytulających (tak rzadki widok w Hanoi - nie wypada!)

City nocą

Takie widoki też można było spotkać poruszając się po centrum

Bieg organizowany przez firmę Amway

Department Store

Pod mostem było coś w rodzaju plaży

Mam nadzieję, że króliczek bywa wypuszczany

Pełno tu McDonaldsów, KFC, ale i tutejszych, chińskich kuchni ulicznych - można kupić różne pierożki, szaszłyki, ciastka. Co istotne -jedzenie jest tańsze niż w Hanoi (mimo że miasto jest bardziej rozwinięte ekonomicznie). Za obiad z napojami dla dwóch osób zapłaciliśmy odpowiednik 12 złotych, a za kolacje - 9 złotych.

Odpowiedniki pierożków i racuchów

Ryż z mięsem

Torebka ze sklepu z portfelami. Warto kliknąć na obrazek i przyjrzeć się nazwom krajów...

Przy tym - jedzenie wydało się nam zdecydowanie bardziej dostosowane do naszych gustów smakowych, intensywniej przyprawione. I co najważniejsze - nie trzeba było się wykłócać o ceny. W przeciwieństwie do Hanoi płaciliśmy jak miejscowi. Pewnie było to rezultatem faktu, ze Nanning to miasto całkowicie nieturystyczne. Osób o nieazjatyckiej aparycji praktycznie nie widywaliśmy (pomijając dworzec kolejowy, przez cały pobyt udało nam się wypatrzeć raptem pięciu białych). Ludzie przygladali się nam z ciekawością, ale nienatarczywie.

Tańczący mieszkańcy

Co rownież interesujące - w Nanning widać było większe zrożnicowanie w obrębie stylu ubioru mieszkańców. Po ulicach spacerowały dziewczyny w eleganckich spódniczkach, starsze panie w powiewnych sukienkach. Kobiety rownie często noszą krótkie fryzury, co długie. Zarówno wśród chłopców, jak i dziewczyn niezmiernie popularne było farbowanie włosów. Często widywało się też fryzury w stylu emo (zastanawialiśmy się, czy przyjmowanie takiego image'u wiąże się w Chinach z wyznawaniem zachodniej emoideologii). Była to pewna odmiana po hanojskiej uniformizacji, gdzie większość dziewczyn ma długie, proste wlosy i nosi spodnie oraz bluzke z kołnierzykiem (a już koniecznie z rękawkiem!) No i te przytulające się pary... Odnieślismy wrażenie, że panuje tu większa swoboda obyczajowa, w tym większe przyzwolenie na różne zachowania. W przewodniku wyczytaliśmy, że zaczyna się popularyzować mieszkanie ze sobą przed ślubem – rzecz wciąż niespotykana w Hanoi, nawet wśród młodych ludzi.

W sobotę po poludniu byliśmy w sympatycznym parku (jeziorka, jakiś fort, dużo ładnej zieleni).

Z okazji roku myszy

Jakieś działo

Młody artylerzysta

Można było odpocząć w przyjemnym otoczeniu, choć rzuca się w oczy fakt, ze wszędzie tu są tłumy ludzi - na każdym kroku. No cóż, gęste zaludnienie wschodniej czesci Chin to sprawa wiadoma. Mimo tego, miasto jest zdecydowanie bardziej przestronne niż Hanoi - jest to kwestia głównie szerokich ulic i dużej ilości wolnej przestrzeni, co powoduje, że panuje tu przewiew i jest czym oddychać. Rozkład jazdy autobusów jest podany na przystankach. Zamiast motorków dominują samochody oraz motorowery z silnikiem elektrycznym. Miasto jest też czystsze i bardziej uporządkowane - nie ma przyzwolenia na parkowanie motorków czy samochodów w dowolnym miejscu, zastawianie chodnika i ulicy, nie mowiac już o wszechobecności straganów (oczywiście opisuję tu Hanoi). W Nanning jest porządek - owszem, stragany uliczne są, ale w wydzielonych miejscach; poza nimi, chodnik należy do pieszych, nie do "drobnego biznesu".

Kontrola

Żeby nie było tak różowo - choć nie mieliśmy okazji doświadczać bezwzględności chińskiego reżimu, rzuca się w oczy fakt istnienia silnej kontroli. Paszporty na granicy sprawdzano nam niemożebnie dokładnie i długo, spędziliśmy tam prawie 3 godziny! (z czego celnicy wietnamscy uwinęli się w 30 minut, a chińscy... szkoda gadac). Co więcej, kiedy wymienialismy pieniadze w banku, okazało się, że trzeba dopełnić całkiem poważnych formalności – wypełniać formularz z danymi osobowymi, a także okazać paszport... Widzieliśmy też wielki budynek rządowy oraz imponujący plakat propagandowy naprzeciwko niego, sławiący trzech wodzów - Mao, Deng Xiaopinga i Hu Jintao.

O skutkach Wielkiego Skoku nie ma takich wielkich plakatów

Nikt nas nie zgarnął za szydzenie z "wielkich przywódców"

Niewątpliwie różne ponure rzeczy tu mają miejsce - ale w aspekcie pobieżnego kontaktu na linii cudzoziemcy - miejscowi handlarze, obsługa, infrastruktura, miasto Nanning jawi się bardzo sympatycznie, choć czuć siłę władzy. Kupno biletów powrotnych do Hanoi trwało 15 minut, angażowało trzech pracowników i wiązało się z wypełnieniem wielu druczków (co ciekawe, Chińczyk za nami kupujący bilet w tej samej kasie z pociągami międzynarodowymi został obsłużony w minutę). Władza jest uprzejma, ale człowiek ma nieodparte wrażenie, że jeśli by coś narozrabiał w jednym miejscu w Chinach - to na granicy będą o tym wiedzieć... (Ciekawe, czy czytają tego bloga? :-) )

Park

W niedzielę pojechaliśmy do oddalonego o 6 km parku. Dużo przestrzeni, ładne krajobrazy i dobra infrastruktura zostawiły na nas dobre wrażenie.
Przed bambusowym mostem zbudowanym przez mniejszość Dong


Widzieliśmy tam świątynię - ludzi kupowali kadzidła i modlili się. Dalej znajdowała się również Pagoda Feniksa, pozbawiona jednak elementów sakralnych i stanowiąca jedynie ładny punkt widokowy. Widać też było restaurowane, czy może odbudowywane świątynie - nie wiemy na ile te budynki sakralne, które zwiedziliśmy były zniszczone w czasie Rewolucji Kulturalnej.
Pagoda Feniksa

Język
Aby widzieć poprawnie znaki chińskie w tej części trzeba mieć zainstalować obsługę znaków wschodnio-azjatyckich.

Pewną tradycją naszych wyjazdów jest niesystematyczne rozgryzanie lokalnego języka przy pomocy przewodnika oraz napisów. Bywa to pożyteczne, choć z reguły służy tylko zaspokojeniu ciekawości, np. interesujące było odkrycie w Finlandii, że estoński rdzeń "kesk" - centrum (np. "kesklinn" - centrum miasta) ma swój odpowiednik w fińskim "keskus", a często powtarzające się słowo "matka" znaczy po prostu "podróż". Stąd intrygujące "matkakeskus" to odpowiednik angielskiego "travel center" a hasło w autobusie: "hyvää matkaa" - szczęśliwej podróży (deklinacji fińskiej nie rozgryźliśmy)

Przed przyjazdem do Chin nauczyliśmy się rozpoznawania podstawowych znaków jak
狗肉 - psie mięso - aby wiedzieć, czego unikać
厕所 - toaleta
- męski (mężczyzna)
- żeński (kobieta)
南宁 - Nanning


Potem zorientowaliśmy się co znaczy:
出口 - wyjście
入口 - wejście
牛肉 - wołowina
广西 - Guangxi
北京 - Pekin
台北 - Tajpej

Mieliśmy trochę zabawy ze znajdywaniem fragmentów jednych znaków w innych, albo słów składających się ze znaków, które widzieliśmy w innych słowach. Czasami musieliśmy znajdywać części wspólne dwóch zdań po chińsku. Raz w knajpie serwującej "western food" -jak głosił szyld po angielsku - dostaliśmy menu z sokami po chińsku. Próba znalezienia części wspólnej z listą soków z naszego przewodnika wiele nie dała (kelnerka zaś angielskiego oczywiście nie znała). Na szczęście nazwy ulic są podane w transkrypcji, choć tylko przy głównych skrzyżowaniach. Niestety, w przeciwieństwie do Hanoi, rzadko kiedy podawane były numery domów. Znajomość pierwszego znaku z nazwy naszego hotelu - 万兴酒店 - pomogła nam go znaleźć, bo na neonie nie było nazwy w transkrypcji. Raz się przydała podstawowa znajomość liczb, gdy kelnerka w kawiarni pokazała ile mamy zapłacić za 2 duże piwa: 十 czyli dziesięć juanów (3,3 zł).

Nie nauczyliśmy się wymowy liczb w lokalnym dialekcie, a że bardzo mało ludzi znało angielski - porozumiewanie było utrudnione, ale możliwe. Prawdopodobnie ze względu na nie-turystyczny charakter miasta, znajomość obcych języków była bardzo ograniczona. Na szczęście w kasie międzynarodowej można się było po angielsku dogadać, poza tym trochę było napisów po angielsku (zdecydowanie więcej niż w Warszawie, pomijając reklamy) i trochę po wietnamsku. Powszechne było też zapisywanie nazw w języku mniejszości Zhuang.

Wyjazd

Jadący z Pekinu pociąg do Hanoi ruszał o 21:16. Nie wiedząc gdzie mamy oczekiwać, pokazaliśmy pracownikowi kolei bilet. Zaprowadził nas na właściwe miejsce, do luksusowej poczekalni, gdzie inni podróżni siedząc w bardzo eleganckich fotelach i oglądając film oczekiwali na pociąg. Podczas drogi powrotnej ponownie strona chińska bardzo długo sprawdzała nasze paszporty. Za to gdy o drugiej nad ranem po zatrzymaliśmy się po stronie wietnamskiej w Đồng Đăng - mogliśmy sobie przypomnieć, do czego wracamy. Krzesełka w poczekalni były tak ustawione, że z jednej strony trzeba było się przeciskać - choć wystarczyłoby umieścić je pół metra dalej. Po poczekalni kręciła się jakaś zaprzyjaźniona z pracownikami suka. Podczas składania paszportów złożyliśmy też karteczki uprawniające nas do zakupów w sklepie wolnocłowym. Normalnie część z nich jest odrywana i gromadzona, ale tym razem celnicy po postemplowaniu oddali nam je w całości. Widzieliśmy, że jakaś pani je zbiera, ale nie chciało nam się ruszać, ona do nas nie podeszła, więc karteczki nam zostały. Wezwano nas też do okienka kwarantanny, gdzie pani przykładała każdemu do ucha na dwie sekundy termometr. Ta "usługa" była chyba obowiązkowa (choć nikt nam nie sprawdzał otrzymanych karteczek), ale płatna. 2000đ (30 gr) to nie jest dużo, ale np. nasz współpasażer - Japończyk nie miał dongów, więc zapłaciliśmy za niego. W poczekalni znajdowało się stanowisko ze sprzedażą artykułów spożywczych i wymianą walut. Chciałem wymienić moje ¥50, ale po usłyszeniu ceny - 60.000đ tylko parsknąłem śmiechem. Mój banknot wart był 115.000đ.

W pociągu wietnamskim źle się spało, klimatyzator głośno chodził, a wagonem strasznie rzucało. Dodatkowo pani kontrolerka obudziła nas półtorej godziny przed dojazdem do Hanoi, po czym kilka razy przychodziła do nas żądając a to podania poduszki, a to pościeli czy też zerwania firanek. Współpasażer Nowozelandczyk żartował, że ta "scary woman" zaraz zażąda od niego oddania T-shirta. Wcześniej, zanim pociąg ruszył, pasażer z innego przedziału przyszedł do nas z problemem, że ta kobieta chce od niego jakichś pieniędzy, ale on nie wie ile i za co. Pewnie nieopatrznie przyjął od niej jakieś "free beer". W każdym razie, cały wagon miał o godzinę snu mniej, ale przynajmniej pani kontrolerka szybciej uwinęła się z robotą.

Po przybyciu na dworzec w Hanoi dopadli nas jacyś naganiacze do taksówek i hoteli - mimo, że trzeba mieć bilet, aby wejść na peron. Po wyjściu z poczekalni było jeszcze gorzej, ale udało się nam ich ominąć i pójść do taksówki, która za nami nie krzyczała - wyznajemy zasadę, że jeśli ktoś nagania, to pewnie jest do oszust. Po powrocie do domu włączyliśmy klimatyzację i poszliśmy spać. Jak twierdzi nasza prognoza pogody, dziś przy wilgotności 72% temperatura wynosi 36 stopni, pociesza nas jedynie myśl, że w Nanning ma być gorzej.

Więcej zdjęć na: http://picasaweb.google.pl/g.szymanska/Nanning
Ciekawy wpis o Chinach i Tybecie.

1 comment:

PaucisVerbis.com said...

W vtv4 był wczoraj dość długi program opowiadający o szkole "nauki języka i kultury Wietnamu", do której uczęszczasz. wypowiadali się chyba pan vice dean i inni wykładowcy - wniosek był taki, że to chyba najlepsza tego typu szkoła w Hanoi/kraju, jakie to profesjonalne podejście do kwestii nauczania i że wszyscy uczestnicy kursów są więcej niż zadowoleni:) A Ciebie kręcili jak się z innymi studentami uczyłaś gotować :)