Wednesday, February 27, 2008

Kuala Lumpur 3

Architektura
Architektura, jaka jest, każdy widzi. Zdjęcia dobrze pokazują wygląd KL z jego mieszanką starych świątyń i nowoczesnych wieżowców. Petronas Towers - najwyższy podwójny wieżowiec świata - pięknie wyglądał w nocy, ale wiele innych brył też jest ciekawych. Mieliśmy okazję obejrzeć miasto z tarasu widokowego na wieży telewizyjnej i wyglądało to imponująco.

Po lewej - kawałek niższej zabudowy

Dobrym pomysłem było przejście się na city nocą - niektóre budowle wyglądają jeszcze efektowniej.
Petronas Towers nocą



W tle - wieża telewizyjna

Na pierwszym planie - obudowana rura biegnąca wzdłuż mostu


Jedzenie
Nie mieliśmy okazji zbadać oferty gastronomicznej Kuala Lumpur tak dokładnie, jak to robimy w przypadku Hanoi. Nie próbowaliśmy np. potraw kuchni chińskiej. Jedliśmy za to dania w lokalach hinduskich i hindusko-muzułmańskich, starając się wybierać te z dużą ilością miejscowych w środku.

W piątek po przylocie poszliśmy do dzielnicy Little India. Ponieważ nie znaleźliśmy lokalu polecanego przez przewodnik Lonely Planet, postanowiliśmy poszukać innego. Naszą uwagę przykuła tablica (zdjęcie poniżej) na której w dwóch alfabetach podana była nazwa lokalu - Vasantha Bhavan.

Weszliśmy do środka budynku, po schodach na górę. W dużej sali tylko 2 stoliki były obsadzone, w tym jeden przez rodzinę hinduską. Zamówiliśmy 2 razy danie o nazwie Dhosa - coś w rodzaju naleśnika z kurczakiem, płacąc za smaczny posiłek dla 2 osób z 3 sokami owocowymi 15 RM (11,75 zł).

Podczas następnych dni próbowaliśmy podobnych dań. Czasami był to kurczak pieczony Tandoori, jak na zdjęciu poniżej. Najczęściej zamawialiśmy jako dodatek Nan - bardzo dobry chleb hinduski. Grażyna, gdy tylko było można zamawiała lassi - napój jogurtowy. Mi bardziej smakował lime juice - czyli lemoniada, bardzo dobra na ten upał. Dostarczany napój był ciepły, ale po chwili się oziębiał, gdy kostki lodu się zaczynały rozpuszczać.

Średnio płaciliśmy około 20 RM (15 zł) za posiłek. Komfortowe było to, że nie musieliśmy się pytać o cenę potraw, która z reguły była gdzieś napisana, bo mieliśmy poczucie, że podadzą taką cenę jak dla miejscowych. Tak zresztą zawsze było. Poza tym kelnerzy z reguły przynosili rachunek, zanim zdążyliśmy skończyć posiłek, przez co mogliśmy szybciej wyruszyć w dalszą drogę.

"Muzułmanka" w niekoszernej knajpie budziła zdumienie

Ostatni posiłek w restauracji tajskiej

Toalety
Ten aspekt podróży jest rzadko kiedy opisywany, a zasługuję według mnie na pewną dozę uwagi. Mimo, że KL sprawia wrażenie bardziej zwesternizowanego niż Hanoi, częściej można było spotkać toaletę kucaną. Niewątpliwie jednak jest to bardziej higieniczne rozwiązanie niż te, które znamy z Polski. Poza tym, podobnie jak w Wietnamie, podstawowym sposobem higieny był krótki wąż służący do podmywania się (używa się tego chyba podobnie jak bidetu), a papier toaletowy nie zawsze był dostępny. Dodatkowo aura wokół niektórych toalet sięgającą wielu metrów skłaniała do wniosku, że w Polsce ta kwestia jest lepiej rozwiązana. Choć jest to też kulturowo uwarunkowane - podobno dla Hindusów nasza metoda z wykorzystaniem papieru toaletowego jest obrzydliwa.

Dwa razy spotkalismy się z ciekawymi toaletami. Raz było na łodzi wiozącej nas na Pulau Ketam - wyspie na palach, którą jeszcze opiszę. Toaleta składała się z gołej muszli klozetowej usadowionej dość wysoko i rury, która ciągle tłoczyła w nią wodę morską.

Druga ciekawa toaleta to była nowoczesna budka, która po wrzuceniu 0,4 RM (30 gr) otwierała się ukazując wnętrze z licznymi wygodami jak np. podpórką dla niepełnosprawnych czy rozkładanym stołem do przewijania niemowląt. Co ciekawe toalety były dwie: jedna z siedzeniem, a jedna kucana. Widać, że oba podejścia traktowane są jako równorzędne. Drzwi się zamykało i otwierało przyciskiem, oprócz tego był osobny przycisk alarmu. Deska klozetowa sama chowała się w ścianę i wysuwała się wyczyszczona, z resztkami płynu do mycia. Po 15 minutach drzwi wejściowe się same otwierały. Są pomysły, aby podobne chyba przybytki zainstalować w Warszawie (cena jednego miałaby wynosić w przeliczeniu ponad 1 mln złotych).



Nightlife
W przeciwieństwie do Hanoi, gdzie mało co jest czynne po godzinie 22, w KL życie nocne kwitnie. Któregoś dnia postanowiliśmy się rozerwać. Widzieliśmy wiele klubów nocnych, niektóre z selekcją i opłatą za wejście rzędu 30 RM. W końcu poszliśmy do jednego pubu. Wypiliśmy tam piwo i kilka drinków. Każdy z napojów kosztował około 16 RM (12zł), więc taniej niż w Warszawie, choć zdecydowanie drożej niż w Hanoi, gdzie drink kosztuję często tyle samo lub niewiele więcej niż napój bezalkoholowy.


Wracając widzieliśmy przechadzające się po chodniku trzy panie ubrane tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, że są w pracy i na czym ta praca polega. Wracając do hotelu (było po 1) mineliśmy na Jalan Cheng Lock kilka otwartych punktów gastronomicznych. Metro zamykają podobno o północy, ale i tak można było odnieść wrażenie, że Kuala Lumpur żyje całą dobę.

No comments: