Sunday, February 10, 2008

Transport 2

Z każdą próbą znalezienia aktualnego przystanku linii autobusowej, jak również z każdą sytuacją, gdy nie było realnej alternatywy wobec jechania taksówką, rosła nasza potrzeba dysponowania własnym motorem. Mieliśmy jednak pewien problem: gdzie będzie można go trzymać. Wydawało nam się, że w sionce nie ma miejsca, skoro i tak w salonie często stoją dwa z trzech motorów. Zastanawialiśmy się nad rozwiązaniem. Okazało się jednak, że dla naszych gospodarzy nie jest to problem. Nie tylko pozwolili nam trzymać motor, ale nasz gospodarz zaoferował, że mnie pouczy jeździć na nim. Bardzo byłem mu wdzięczny, bo w przeciwnym wypadku, nie wiem, gdzie bym się mógł tego nauczyć. Wiadomo przy tym, że oferowanie swojego motocykla na potrzeby nauki może być ryzykowne. Nigdy wcześniej nie jeździłem na motorze, więc miałem pewny obawy, czy dam sobie radę, zwłaszcza wobec chaotyczności ruchu w Hanoi.

Dwa dni później, w sobotę 26 stycznia nasz gospodarz zawiózł mnie na przedmieścia Hanoi na duży plac. Wyjaśnił mi w jaki sposób obsługuje się motor. Interface (czemu stosować to pojęcie tylko do informatyki?) okazał się być prostszy niż w samochodzie. W prawej ręce reguluje się gaz, jest tam też hamulec. Zapalanie silnika odbywa się przez dodanie gazu i naciskanie przycisku na prawej rączce lub kopanie wajchy na dole motoru. Do tego 3 lub 4 biegi + luz, przełącza się je na puszczonym gazie, lewą nogą, za pomocą 2 pedałów zmieniających bieg w górę i w dół. Pod prawą nogą jest drugi hamulec. Oprócz tego - przełącznik świateł, kierunkowskazy, których nie trzeba używać i bardzo ważna rzecz - klakson. Zacząłem jeździć po placu, najpierw z gospodarzem jako pasażerem, potem sam zacząłem kręcić ósemki, ćwiczyć zmiany biegów a on stał i z kimś rozmawiał. Po 30 minutach powiedział, że jedziemy na drugi plac. To był chrzest bojowy, bo sam prowadziłem, on zaś siedział z tyłu jako pasażer. Trochę poćwiczyłem na drugim placyku, ale już nie było potrzeby - ulica uczy najbardziej. Poza tym, że na ulicy raz komuś nadepnąłem nogą na nogę oraz ledwo uniknąłem czołowego zderzenia z rowerem (nie wiedziałem wtedy, że owszem, światło czerwone można ignorować, ale tylko wtedy, gdy inne motory obok też to robią) - nie było przygód. Po 20 minutach wróciliśmy do domu.

Mieliśmy jeszcze pojechać poćwiczyć następnego dnia, ale nie wyszło, zostaliśmy zaproszeni do znajomej Grażyny, taksówkarz nas oczywiście orżnął, choć na początku licznik szedł normalnie. Następnego dnia - w poniedziałek - wynajęliśmy motor marki Honda za $50 miesięcznie. Nie zabrałem prawa jazdy do Wietnamu, więc dałem swój paszport jako zastaw. Pojechaliśmy kupić kaski na ulicę phố Huế, gdzie ich dużo sprzedawano. W końcu ja kupiłem swój za 150.000đ a Grażyna za 200.000đ (30zł). Pojechaliśmy zatankować w okolice Politechniki i wróciliśmy do domu.
mój pierwszy motor

Następnego dnia mieliśmy straszne problemy z ruszeniem. Nasz gospodarz długo próbował tego dokonać poprzez rozpędzanie motoru na luzie i włączanie jedynki. A że dodatkowo z motoru kapała benzyna, nasz gospodarz poradził nam go wymienić. Pojechaliśmy do punktu wynajmu motorów na Đinh Liệt i wymieniliśmy bez większych problemów na inną Hondę. Nowy motor nie jest niestety tak ładny jak poprzedni i słabiej się wyróżnia na parkingu pośród innych czerwonych Hond, ale znacznie łatwiej się go zapala. Na prędkościomierzu największa wartość to 160 km/h, nie sprawdzałem, czy tyle rozwija. Nic by to zresztą nie dało bo prędkościomierz nie działa. Nie jest to jednak istotna wada, bo ograniczeń prędkości nie widuję, zresztą białych i tak nie kontrolują. Nikt z naszych znajomych nie został złapany za brak prawa jazdy, a nikt go nie ma, bo trzeba by najpierw miesięczny kurs ukończyć.
start spod Pepperonis Pizza

Na cypelku na jeziorze Hờ Tây (zachodnim)

Jazda po Hanoi nie okazała się taka straszna. Jeździ się bardziej na wyczucie niż według reguł. Trzeba być ciągle przygotowanym do manewru, czy to ominięcia innego motocyklu, który przejeżdża na czerwonym świetle, czy przesunięcia się na prawo, gdy jest się spychanym przez samochód. Zajeżdżanie drogi jest powszechne, ale nie jest to problem, jeśli trzyma się nogę na hamulcu. Ograniczenia co do kierunku drogi (jest wiele jednokierunkowych) są przestrzegane, światła uliczne zasadniczo też. O zasadzie prawej ręki na skrzyżowaniach bez świateł chyba nikt nie słyszał, ale z reguły kierowcy zwalniają zbliżając się do takiego, bo kto by chciał kolizji? Rozgraniczenie między pasami na drodze dwukierunkowej jest płynne, jeśli z przeciwka jedzie jakiś pojazd to należy się ścieśnić. Wymija się i z prawej i z lewej strony, zależnie jak jest wygodniej. Jeśli jakiś pojazd potrzebuje stanąć na ciasnej uliczce, to staje, jeśli chce zaparkować to parkuje, inne go co najwyżej ominą. Gdy się kogoś wymija - należy na niego trąbnąć, bo większość motorów nie ma lusterek wstecznych i kierowca może nie wiedzieć, że nie powinien teraz skręcać. Sporadycznie się wskazuje, że się chce skręcić, czy to ręką czy kierunkowskazem. Zależność przyczynowa między piciem a nie-jeżdżeniem nie jest tu chyba znana.
Największym wrogiem są autobusy i samochody, ale nie zazdroszczę ich kierowcom. Samochodem jedzie się wolniej niż motocyklem - potrzebuje więcej niezastawionej przestrzeni przed sobą, aby jechać naprzód. Ponadto wiele dróg jest w całości lub w jedną stronę wyłączone z ruchu samochodowego, choć często ten zakaz nie jest respektowany.

W czasie 1,5 tygodnia, od kiedy jeżdżę z Grażyną jako niezastąpionym nawigatorem, nauczyłem się kilku ważnych zasad. Jeśli chce się skręcić w lewo, to należy zacząć to powoli robić, zamiast stać na środku drogi tarasując ruch za sobą i czekając aż pojazdy z naprzeciwka przestaną jechać. Generalnie najlepiej iść za tłumem. Jeśli motory obok nie zwalniają, choć światło na skrzyżowaniu sie zmienia na czerwone, to należy przejechać z nimi. Przecież jeśli sznur pojazdów jedzie w tą stronę co ty, to i tak żaden motocykl jadąc prostopadle, nie wjedzie przed ciebie.


Ngọc podaje mi zasady zmieniania biegów


Jazda po mieście

5 comments:

Jan Matusiewicz said...

Jeszcze ciekawostka: litr benzyny kosztuje tu 12000đ czyli 1,87zł

PaucisVerbis.com said...

No właśnie, transport i ruch uliczny to zawsze gwóźdź programu w różnych opowieściach o Wietnamie, (nie)stety legendy i anegdotki mają swoje mocne pokrycie w rzeczywistości, co widać właśnie na załączonym obrazku :)

Anonymous said...

No to benzyny taniej nie mają :). W Egipcie po przeliczeniu na nasze (nie pamiętam ceny w funtach egipskich) wychodziło za litr E95 ok 40 groszy.

NTT said...

To co jeździ w Wietnamie nie do końca można nazwać motorami, skutery to chyba trafniejsze określenie.

A propos widzieliście już jakiś uliczny wyścig skuterów w stylu wolnym (głównie od hamulców) w wykonaniu hanoiskich nastolatków? Zdaje się że co roku celują w okolice Tết...

Jan Matusiewicz said...

Zgodnie z http://pl.wikipedia.org/wiki/Skuter skuter "Posiada stałe osłony nóg, obniżoną ramę ułatwiającą wsiadanie, a zamiast podnóżków podesty dające oparcie całej stopie". Rzeczywiście część (około 1/3) hanojskich jednośladów z silnikiem pasuje do tego opisu. Resztę nazywamy motorami lub motorkami. Nie wydaje się słuszne określanie ich jako motorowerów, bo nie jest dla nich prawdą, że "Jego konstrukcja pozwala osiągnąć maksymalną prędkość do 45 km/h" (http://pl.wikipedia.org/wiki/Motorower) . Pozostało określenie motocykl. Niemniej jednak, wydaje się, że są one lżejsze i prostsze w obsłudze niż motocykle z Polski, ale może powinien się w tej sprawie wypowiedzieć ktoś kto ma taki motocykl.

Widzieliśmy raz hanojskich nastolatków, którzy kawałek pojechali na tylnim kole, Grażyna miała okazję zobaczyć też popisy na przednim kole.

Co do ceny benzyny, ja wcale nie uważam, że jest za tania :) , zwłaszcza, że zdrożała, gdy ostatnio tankowałem to kosztowała już 13000đ (2 zł) za litr.