Saturday, March 1, 2008

Różnice kulturowe 1

Od kiedy przyjechałem do Hanoi, staram się uchwycić na czym polega różnica kulturowa między Polską a Wietnamem. Wietnam jest krajem znacznie starszym niż Polska, o ponad dwutysiącletniej tradycji. Pierwsze królestwa wietnamskie powstały w 3 wieku przed naszą erą. Bardzo silne piętno odcisnęły Chiny i konfucjanizm. Równocześnie Wietnam podlegał wpływom z południa i buddyzmowi, który najpierw przyszedł z Indii, a potem z Chin. Obecnie na kulturę wpływa dodatkowo westernizacja kraju i jego gwałtowny rozwój. Mieszkamy na północy, gdzie podobno jest inaczej niż na Południu, w Sajgonie. Pewne rzeczy udało mi się wyłapać i postaram się je przedstawić, choć raczej w formie konkretnych historii i hipotez niż gotowych wniosków, na które jest za wcześnie.

W wigilię święta Tết pojechaliśmy do pani Phương, gdzie zjedliśmy kolację z dwiema Japonkami: Aki i Haruną - studentkami wietnamistyki, które uczą się tego języka u pani Phương. Rozmowa toczyła się głównie po wietnamsku, gdyż tylko ja nie znałem tego języka, ale czasami też po angielsku, gdyż Japonki trochę tym językiem władały.

I wtedy zdumiała mnie jedna rzecz: jakże prości są Japończycy w kontakcie. Jakże łatwo się z nimi rozmawia, nawet gdy występuje pewna bariera językowa. Było w tych Japonkach coś bardzo swojskiego, czego nie czuje się u większości Wietnamczyków. Trudno uchwycić o co dokładnie chodzi, ale rozmowa z tymi Wietnamczykami, którzy nie byli nigdy w Europie i nie pracują w zachodnich korporacjach, jest zawsze sztywna. Człowiek ma wrażenie, że granice tego o czym można rozmawiać są ściśle określone i poza to się nie wyjdzie. Pamiętam moją rozmowę z pewną znajomą Wietnamką na temat kasków motorowych. Wspomniała, że kaski są problemem dla wietnamskich chłopców - bo psują im fryzurę. Odpowiedziałem, że w Polsce mężczyźni nie przywiązują aż takiej wagi do wyglądu zewnętrznego jak tutaj, i że sam byłem zdziwiony, gdy podczas przymierzania kasków sprzedawca podsuwał mi lusterko, abym zobaczył jak w nim wyglądam - mi wystarczało spojrzenie na kask z zewnątrz. Otrzymałem odpowiedź, że kaski są różne, bardziej i mniej rozbudowane, i można sobie dobrać. Nastąpiło zejście z tematu - rozmowa o różnicach kulturowych nie wchodziła najwyraźniej w grę.

Z Japonkami rozmawiało się inaczej. Powiedziałem, że oglądałem trochę anime, jak nagrodzony Oscarem Spirited Away czy Grobowiec Świetlików, i że moi znajomi oglądają więcej np. Hikaru no Go. Mogłem powiedzieć, że mają własny portal z recenzjami anime, ale i tak Japonki były bardzo zaciekawione i entuzjastyczne, że w Polsce ogląda się japońskie filmy animowane. Śmieszną rzeczą są "pohukiwania", które wydawały do okazywania emocji, coś co w języku polskim jest wyrażane przez słowa w rodzaju "acha", "ojej". Można też było żartować z nimi np. na temat, że w Wietnamie podstawowym narzędziem kuchennym są nożyczki (do krojenia makaronu, rozcinania mięsa, itp.). Wietnamczycy albo są poważni - albo ich rozmowa polega na czymś, co można by określić mianem beztroskiej pogawędki, wypełnionej chichotem i żartami. Wymiana porozumiewawczych spojrzeń? Grażynie zdarzyło się to zaledwie raz. Japonki w pewnym momencie zapytały mnie, dlaczego siedzę na kanapie "po japońsku", na kolanach. Moje wyjaśnienia, że kanapa jest dla mnie za niska i przez to trochę niewygodna przy normalnym siedzeniu, spotkały się z zaciekawieniem i zrozumieniem. Myślę, że Wietnamczyk by powiedział mi co najwyżej, żebym tak nie siedział, bo to jest niewygodne. Przypomina mi się reakcja naszych domowników, gdy po raz pierwszy zobaczyli, że ich kot leży na naszym łóżku. Chcieli go spłoszyć - choć zaprzestali gdy powiedziałem, że to jest ok, że on tak leży. W Polsce spodziewałbym się raczej zagadania: "widzę, że lubicie naszego kota", ewentualnie "czy nie boicie się, że zabrudzi wam pościel?".

Podobnie gdy Grażyna miała jechać na wieś - mimo wielu twierdzeń w rodzaju "nie mogę jechać, bo muszę w piątek pracować" czy "dobrze, że jest zasięg, bo będę do Grażyny codziennie dzwonić" wszyscy nasi rozmówcy uznali, że ja jako mąż z nią jadę, bo widocznie tak jest przyjęte.

Ciekawa interakcja miała też miejsce wczoraj. Po zjedzeniu lunchu postanowiliśmy zakosztować głównej atrakcji jeziora Hồ Tây, a mianowicie łabędzi. Łabędzie to rowery wodne w kształcie tychże. Wypożyczyliśmy jednego i wypłynęliśmy na środek jeziora oddalając się od innych, które kręciły się przy brzegu. Zrobiło się cicho i spokojnie, przestaliśmy słyszeć odgłosy ulicy. Planowaliśmy dopłynąć do przeciwległego brzegu, gdy w pewnym momencie usłyszeliśmy odgłos motorówki. Kierowca wskazał nam gestem, że mamy zawrócić. Cóż zrobić - zaczęliśmy płynąć do przystani i po chwili przystanęliśmy, żeby odpocząć. Spowodowało to, że po 5 minutach motorówka pojawiła się ponownie.



Być może w przydługim regulaminie po wietnamsku było coś na temat tego, gdzie można pływać a gdzie nie - ale po co taki zakaz? Na jeziorze było pusto, nie chodziło o ryzyko, że się z innym wodnym pojazdem zderzymy, zresztą poza łabędziami prawie nic tam nie pływa. Czyżby obawa, że im tego łabędzia ukradniemy, że po drugiej stronie jeziora czeka na nas wspólnik, pewnie też biały, z ciężarówką na którą załadujemy cenny łup? Może się bali, że podpłyniemy gdzieś, wyjdziemy na brzeg i zostawimy łabędzia - ale w Polsce, chociażby na Wigrach, można wynająć łódkę i pływać gdzie się chce - a nie tylko po arbitralnie wyznaczonym obszarze. Płaciliśmy za godziny: 50.000đ (7,5zł), więc im dłużej byśmy się poruszali po jeziorze, tym lepiej z punktu widzenia wynajmujących. Widzieliśmy pewną nieprzyzwoicie zachowującą się parę: korzystając z oddalenia od innych łodzi namiętnie się całowali; może chodzi o zapobieżenie dalej idącemu pogwałceniu moralności (choć i tak w Wietnamie młodzi ludzie to robią). Myślę, jednak, że po prostu nie można się poruszać poza jakiś wyznaczony obszar - bo tak jest chyba bardziej naturalnie, niż gdyby ograniczeniem był po prostu brzeg jeziora. To byłoby chyba zbyt swobodne, gdyby można było pływać gdzie się chce - i to jeszcze samotnie.

Jeśli pewne rzeczy robi się tak, to nie potrzeba uzasadnienia, czemu nie można robić inaczej. I jeśli ktoś chce to zrobić inaczej (np. Grażyna pojechać na wieś bez męża, za to z kolegą) to nie przyjmuje się tego do wiadomości. Do tego dochodzi brak możliwości porozmawiania o tym, jak jest w Polsce a jak u Wietnamie. Można porozmawiać o różnicach klimatu i o tym, że owoce są inne, ale jakaś refleksja nad kulturą nie wchodzi w grę. Dlaczego? Czy ten temat jest obraźliwy? Mam nadzieję, że przynajmniej ten post nie jest. A może to trochę tak, jakby chrześcijanin i muzułmanin rozmawiali o tym, co jest dobre a co złe według ich religii. Może problemem z taką rozmową jest, że podważa ona oczywistość norm?

A oto co do powiedzenia na ten temat ma Grażyna:

"Wietnam, jako kraj, na który w biegu historii silny wpływ wywierały Chiny, zaliczany bywa do kręgu kultury konfucjańskiej. Owo określenie jest w odniesieniu do Wietnamu zaledwie częściowo słuszne. Wielu autorów zajmujących się różnymi aspektami kultury wietnamskiej przedstawia ją raczej w kategoriach ścierania się dwóch przeciwstawnych tendencji. Jako owe przeciwstawne tendencje wymieniane są:

  • hierarchiczny konfucjanizm, przyniesiony z Chin, kontrastowany z bardziej egalitarnymi, "rodzimymi" tradycjami ludowymi
  • bądź też element yin ścierający się z elementem yang (cokolwiek by to nie miało znaczyć);
  • albo też patrylinearny i męskocentryczny system pokrewieństwa (znów import z Chin) versus wpływy matrycentryczne i matrylinearne, ponoć obecne w Wietnamie przed epoką chińskiej okupacji (na co dowodem mają być obecnie jeszcze istniejące systemy matrylinearne wśród austronezyjskich mniejszości etnicznych typu Rade http://pl.wikipedia.org/wiki/Rade_%28grupa_etniczna%29 - dość to pokrętne)


Czytając wpis Janka, myślę sobie, że jednak można dość trafnie wyjaśniać zaobserwowane zjawiska w kategoriach kultury konfucjańskiej. Otóż, system filozoficzny wykształcony w Chinach, a kojarzony z imieniem Konfucjusza, postuluje istnienie sztywnej struktury społecznej, ze ściśle określonym układem ról i pozycji. Dobrze funkcjonujące społeczeństwo powinno być uporządkowane w myśl określonej hierarchii - pięciu powinności http://www.tpjwlkp.republika.pl/nihon/religia/konfu.html . Pożądany stan rzeczy występuje wtedy kiedy "król jest królem, a minister ministrem; ojciec jest ojcem, a syn jest synem".

Kiedy zapytałam siedemnastoletnią koleżankę podczas zwiedzania Świątyni Literatury, gdzie można odczytać umieszczone na ścianach liczne konfucjańskie maksymy, czy nadal w Wietnamie wyznaje się te zasady, odpowiedziała - nie, to już przeszłość. Jednakże wydaje mi się, że przynajmniej jedna cecha wiązana z konfucjanizmem trzyma się w Wietnamie mocno: sztywne określenie ról społecznych.

Konieczność definiowania ról społecznych pojawia się w Wietnamie przy jakiejkolwiek werbalnej interakcji. Otóż, w języku wietnamskim istnieje niezwykle skomplikowany system form zwracania się do siebie. To, co w języku polskim załatwiane jest poprzez zaimki osobowe "ja" i "ty" (ewentualnie w uprzejmej wersji "pan" i "pani"), w języku wietnamskim posiada dziesiątki odpowiedników. W zależności od tego, kim jestem ja, i kim jest mój rozmówca - od tego, w jakim obydwoje jesteśmy wieku, w jakiej relacji, i jakiej płci - powinnam zastosować odmienne określenie. Większość z owych określeń to terminy pokrewieństwa: do pani sprzedawczyni w studenckiej kantynce zwracam się per cô (dosłownie - ciocia - siostra ojca młodsza od ojca), do kelnera w restauracji - em (młodszy brat/siostra), do naszej pani gospodyni - chị (starsza siostra). Chcąc przeprowadzić z kimś rozmowę - nawet taką najbanalniejszą, o pogodzie, czy cenie danego towaru - najpierw musimy wybrać odpowiednie formy zwracania się do siebie. Czy ten pan to bác (wujek - starszy brat ojca, określenie nacechowane głębokim szacunkiem), czy może ông (dziadek)? Czy ta dziewczyna jest starsza ode mnie (wówczas mówię chị), czy może jednak młodsza (em)? I tak dalej. Bywa to męczące i konfundujące, podobno również dla samych Wietnamczyków, jak zapewniała mnie koleżanka, która spędziła kilka lat w Polsce.

Powoduje to, iż w każdej z nawiązanych interakcji, występujemy tu w danego rodzaju rolach. Jeśli w danej relacji ja występuję jako em, a moja rozmówczyni jako chị (starsza siostra), to ja powinnam być wobec niej uprzejmiejsza, nie wypada mi się wykłócać o pewne rzeczy - ona jest osobą stojącą wyżej w hierarchii, choć może być między nami zaledwie rok różnicy wieku. Kiedy w Polsce dyskutuję z osobą dajmy na to 50-letnią, w zasadzie jesteśmy na podobnych pozycjach - obydwie będziemy zwracać się do siebie per "pani". Tu w Wietnamie zaś, ja będę cháu (siostrzenica, wnuczka), ona zaś - bác, wielce szanowaną ciocią. To doprawdy wiele zmienia.

Słowem, interakcje w Wietnamie mają tendencję do "sztywniejszego" przebiegu niż interakcje w naszym kręgu kulturowym. Zdaje się, że istnieje pewien zasób możliwych zachowań, dopuszczalnych w odniesieniu do osoby, występującej jako twoja "starsza siostra" czy "ciocia młodsza od ojca". Poza te ramy zwykle się nie wykracza. Choć oczywiście istnieją wyjątki - zawsze występują jednostki wyłamujące się z systemu. No i wszak nie bez przyczyny pisze się wiele o owych niekonfucjańskich elementach kultury Wietnamu, a w Polsce wydano nawet książkę "Tradycja niekonfucjańska" pod redakcją pani Teresy Halik (której zresztą nigdzie nie udało mi się dostać, ale może czytelnicy z Poznania coś na ten temat wiedzą?)"

A co o nas sądzą napotkani Wietnamczycy? Pewnie wydajemy im się dziwni, może trochę zepsuci i nieokrzesani, mili - choć nie potrafiący się właściwie zachować. Mam nadzieję, że do czegoś jeszcze dojdę i napiszę post "Różnice kulturowe 2".

1 comment:

piotr said...

Brat ojca to stryj.

W Polsce też mamy skomplikowany system ale ludzie zapominają o tym.

Naprawdę ludzie się do siebie w różny sposób zwracają.
"proszę pani"
"pani Kasiu"
"Kasiu"
itd.

Na pewno rozmowa z osobą 20-30 lat starszą w Polsce nie jest na równych prawach.
Osoba starsza będzie często na ty się zwracać.

Dla młodszej osoby przejście na ty z osobą 30 lat starszą jest często (np.: dla mnie) naprawdę dziwaczne.

A spoufalanie się pracowników handlu to jeszcze inna sprawa w Polsce i różna w różnych miejscach.

Myślę że właśnie w Wietnamie, Japonii jest sprawa prosta a w Polsce z powodu różnorodności i braku zasad sytuacja się komplikuje.

pozdr.
Piotr