Saturday, January 19, 2008

Imprezy 1

W sobotę wieczorem stowarzyszenie nauki angielskiego AAC organizowało spotkanie, na które zostali zaproszeni studenci polscy uczący się wietnamskiego - w tym Grażyna i jej znajomi z filologii wietnamsko-tajskiej w Poznaniu. Osoby towarzyszące były mile widziane - generalnie biali byli poszukiwani, zapewne w celu umiędzynaradawiania imprezy. Nazywała się ona New Year Party, co należałoby chyba przetłumaczyć jako Akademia Noworoczna, choć zapewne na PRL-owskich akademiach studenci ubrani w szpiczaste kapelusze w gwiazdki (takie jak się czasami widuje na dziecięcych urodzinach w amerykańskich filmach) nie klaskali i nie kiwali się przy wtórze wesołej piosenki "If you are happy and you know it, clap your hands". Akademia była noworoczna zapewne dlatego, że odbywała się akurat między nowym rokiem według kalendarza słonecznego (słowem, 1 stycznia), a nowym rokiem według kalendarza księżycowego, czyli świętem Tet. Całość odbywała się na dużej sali, w której około 100 studentów bez problemu siedziało przy ścianach -i to było ich jedyne zadanie, ponieważ w akademii nie chodziło bynajmniej - wbrew temu, czego można by się spodziewać - o praktykowanie rozmów po angielsku (zresztą, Wietnamczycy generalnie ucząc się angielskiego, nie ćwiczą mówienia). Atrakcje wieczoru stanowiły za to: słuchanie melodyjnych angielskich piosenek odtwarzanych z płyty, lub śpiewanych przez uprzednio wyszkolonych uczestników i prowadzących, oraz konkursy. Do pierwszego konkursu się nawet w końcu zgłosiłem, bo o ile Wietnamczycy chętnie zgłosili się do uczestnictwa, o tyle spośród Polaków nikt nie miał ochoty. Zerwaliśmy z drzewka kopertki z pytaniami, po czym pani prowadząca kazała nam je otworzyć. Pan prowadzący zakomunikował natomiast, żebyśmy nie otwierali, bo w środku są też odpowiedzi. Jak można by się spodziewać po imprezie organizowanej przez centrum amerykańskie, której celem była nauka języka angielskiego, pytania dotyczyły obchodów wietnamskiego święta Tet. Ja dostałem pytanie "Dlaczego Wietnamczycy nie sprzątają domów pierwszego dnia po święcie Tet". Prawidłowa odpowiedź: "Żeby nie wymieść z domu powodzenia i pieniędzy" nie przyszła mi do głowy. Ostatnia osoba dostała za to pytanie "Jakie duże wietnamskie święto się zbliża", no i zgadła, że chodzi o święto Tet. Kolejny konkurs był tak nudny, że nie chce mi się nawet go opisywać. Prowadzący zaciągnęli do niego na siłę dwie dziewczyny od nas. Ja znalazłem sobie ciekawsze zajęcie - znajdywanie komórek z włączonym bluetoothem i wysyłanie im sygnału z księdzem mówiącym "Dostałeś SMSa". Gdy konkurs się skończył, wszyscy się ulotniliśmy. Wietnamczycy karnie siedzieli na swoich miejscach, choć widziałem, że program był dla nich równie fascynujący, co dla nas.


Poniżej - dekoracja świąteczna, która zauważyliśmy idąc na akademię


Potem pojechaliśmy do klubu Dragonfly. Brakowało jednego miejsca na motorkach, więc pojechałem xe ômem - taksówką motorową. Niestety poznaniacy nie znali adresu klubu, więc podali motocykliście tylko jego nazwę, a ten w pewnym momencie stracił z oczy resztę ekipy (dwie dziewczyny z długimi jasnymi włosami były widocznie za mało charakterystyczne dla niego). Po różnych próbach dogadania się z taksówkarzem ledwo mówiącym po angielsku , dotarłem na miejsce. Próbował się wykłócić o wyższą cenę, ale zapłaciliśmy tyle, ile było ustalone - 15.000đ - i poszliśmy do klubu.

W klubie udaliśmy się na górę, po czym zostawiwszy buty w szafce z napisem: "Nie odpowiadamy za utratę obuwia" weszliśmy boso do pokoju, gdzie po usadowieniu się na matach zamówiliśmy napoje alkoholowe. Piwo za 15.000đ, Pinacolada (nie żałowali alkoholu) za 40.000đ, naprawdę duże i niezłe frytki za 20.000đ. Paliliśmy też sziszę, używając momentami poznanej dzięki wymianie kulturowej z Koreańczykami metody "Na kask motocyklowy". Spędziliśmy tam miłą godzinę, po czym musieliśmy iść, żeby nie wrócić za późno do domu (nie wiedzieć czemu zawsze zamykają od wewnątrz, przez co musimy dzwonić do drzwi i ściągać domowników na dół). Tak skończyło się sobotnie imprezowanie.

No comments: